Top
min-height

Idol, czyli krótka historia pewnej nagrody

ZbyszekStyczeń 1967 roku. We Wrocławiu trwają zdjęcia do filmu "Morderca zostawia ślad" Aleksandra Ścibor-Rylskiego. Odtwórca jednej z ról, Zbigniew Cybulski, spieszy się na pociąg. Jak zwykle w biegu wskakuje do wagonu. Ale tym razem nie jest "jak zwykle"... Historia tragicznej śmieci niespełna 40-letniego aktora jest później wielokrotnie opowiadana i obrasta - często nieprawdziwymi - szczegółami. Ale pasuje do jego krótkiego życia i pasuje do mitu. Cybulski zostawia bowiem nie tylko mnóstwo nie dokończonych projektów, rodzinę i przyjaciół. Zostawia po sobie legendę, która czyni z niego polskiego Jamesa Deana (którego notabene podobno nie znosił).
Już parę miesięcy po tragicznej śmierci rodzi się...

...pomysł

by pamięć wybitnego aktora uczcić doroczną nagrodą jego imienia. Inicjatorką Nagrody jest krytyk filmowy Wiesława Czapińska, której udaje się zjednać do swojej idei jedno z istniejących wówczas filmowych pism - "Ekran". Pojawia się też pomysł, by była to wspólna nagroda dwutygodników: "Ekranu" i "Teatru", ale ten ostatni szybko się wycofuje. Konkursowe jury stanowi więc kolegium redakcji "Ekranu". W podtytule Nagrody czytamy: "dla młodego aktora wyróżniającego się wybitną indywidualnością". A więc "dla Indywidualności". Ale jak zmierzyć się z patronem, który już za życia był legendą?

Idol

Zbigniew Cybulski to jedna z niewielu postaci polskiego powojennego kina, którą otacza aura charakterystyczna dla ikon popkultury. Aktor, reżyser, współtwórca legendarnego Teatru Bim-Bom. Ale magnetyzujący jako aktor (a wszystkie role były w pewien sposób naznaczone jego osobowością) był od początku postrzegany jako niecodzienny i nieszablonowy człowiek. Być może podświadomie - sam budował swój mit ze skrawków prawdziwych i nieprawdziwych zdarzeń, charakterystycznego sposobu bycia i do dziś rozpoznawalnego image'u (zielona wiatrówka, chlebak, ciemne okulary czy dzielona z Bogumiłem Kobielą czerwona Java). Do wszystkich mówił per ty (legendarne "starenia"). W latach 60. młode pokolenie naśladowało jego sposób ubierania czy styl mówienia.

Ale niewiele osób pamięta, że Cybulski był również człowiekiem bardzo zaangażowanym w życie kulturalne kraju. Zależało mu na promocji Polski na świecie i sztuce przez duże "S". Dziś wielu mówi o nim jako o swoim przyjacielu i w pewnym sensie mają do tego prawo, bo - jak wspomina Wiesława Czapińska - "Zbyszek był przyjacielem wszystkich i ludzie chodzili za nim całymi stadami". "Jeszcze za mną zatęsknisz"; po latach wiele osób przyznawało się, że właśnie do nich powiedział to prorocze zdanie. "Bo rzeczywiście mówił je wielu osobom" - dodaje Czapińska.

Schodami w górę, schodami w dół

Przyznawana przez kolegium redakcyjne "Ekranu" Nagroda im. Zbyszka Cybulskiego nigdy nie miała wymiaru merkantylnego, a ceremonia wręczania pozbawiona była zbędnego blichtru. Zresztą nadęta "akademia ku czci" czy gwiazdorska gala nie pasowałyby do charakteru patrona.

Pierwszy laureat Nagrody wydawał się oczywisty. Daniel Olbrychski skończył właśnie zdjęcia do filmu "Wszystko na sprzedaż" (poświęconego w pewnym sensie postaci Cybulskiego), symbolicznie przejmując pałeczkę od nieżyjącego aktora. Cała późniejsza kariera 24-letniego wówczas Olbrychskiego udowadnia, że był to strzał w dziesiątkę. Podobnie jak w przypadku laureatów z kolejnych lat: Mariana Opani, Olgierda Łukaszewicza czy Mai Komorowskiej.

Ale już nagrodzona za brawurową kreację w "Trzeba zabić tę miłość" Jadwiga Jankowska-Cieślak nie miała tyle szczęścia do późniejszych decyzji obsadowych. Na rolę na miarę swojego talentu - w "Innym spojrzeniu" Karoly Makka - czekała niemal dziesięć lat. Odważna kreacja nagrodzona na MFF w Cannes też - paradoksalnie - nie zaowocowała interesującymi propozycjami filmowymi.

Jednak w większości przypadków kariery laureatów Nagrody z lat 70. okazywały się wręcz błyskotliwe. Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego otrzymały tak wielkie indywidualności współczesnego kina jak Gabriela Kownacka, Krystyna Janda, Marek Kondrat, Krzysztof Majchrzak.

Następna dekada nie przyniosła już tylu rewelacyjnych odkryć. Nie dlatego, że zabrakło utalentowanych aktorów; uboga produkcja filmowa z lat 80. nie stwarzała zbyt dużych możliwości rozwoju kariery.

Laureaci z tego okresu spełniali się więc głównie w teatrze (Laura Łącz, Piotr Bajor) lub pauzowali i dopiero teraz wracają na ekran w serialach telewizyjnych (Hanna Mikuć, Jan Jankowski). Są też tacy, którzy niemal zniknęli z zawodowego życia (Michał Juszczakiewicz). Piotr Siwkiewicz (laureat z 1988 roku) po ciekawych rolach w "Yesterday" czy "Kanalii" postanowił spróbować swoich sił we Francji, ale z nie najlepszym skutkiem i po 10-letniej przerwie adaptuje się z powrotem na polskim rynku. A takie powroty nie są proste.

Sama Nagroda, choć nobilituje, nie rozwiązuje więc zawodowych problemów. Zresztą stanie na piedestale to też niełatwe zadanie. Poprzeczka ustawiona jest wysoko i łatwo o upadek. Jak trudno odbudować raz utraconą pozycję przekonali się tak utalentowani zdobywcy Nagrody jak Adrianna Biedrzyńska, laureatka z 1989 roku m.in. za - nomen omen - "Schodami w górę, schodami w dół". Po brawurowym wręcz początku kariery ("Ucieczka", "Hanussen", "Dekalog IV"), trudno jej teraz odbudować utraconą pozycję. Odwrotnie było w przypadku laureata z 1992 roku - Artura Żmijewskiego, który po kilku skromniejszych latach osiągnął wręcz gwiazdorski status. Podobnie jak wyróżniony rok później za "Pierścionek z orłem w koronie" Rafał Królikowski. Niezmienną popularnością i znakomitą zawodową formą cieszy się laureat z 1990, Zbigniew Zamachowski, którego dziś - po rolach w "Ucieczce z kina Wolność", "Trzech kolorach. Białym" czy "Zmruż oczy" - można zaliczyć do grona najwybitniejszych polskich aktorów.

Na początku lat 90. powstało małe zamieszanie z Nagrodą, bo w związku z zawieszaniem i reaktywowaniem pisma "Ekran" nie było wiadomo, kto ma ją przyznać. Ostatecznie w 1994 Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego przyznało jury w składzie: Andrzej Bątkiewicz, Zygmunt Kałużyński, Tomasz Raczek i Janusz Skwara. Otrzymali je wówczas debiutanci (i żeby było ciekawiej - dzieci wcześniejszych laureatów): Maria Seweryn (córka Krystyny Jandy) i Rafał Olbrychski (syn Daniela Olbrychskiego). W przypadku Marii Seweryn nagroda dla jej amatorskiego jeszcze wtedy występu przed kamerą okazała się prorocza dla dalszej kariery (patrz: zwłaszcza brawurowe kreacje teatralne). Świetna rola Rafała Olbrychskiego w "Rozmowie z człowiekiem z szafy" jest jedyną godną odnotowania w jego dorobku; kilka lat później artysta zrezygnował z kariery aktorskiej. Podobnie jak ostatni laureat Nagrody (z 1995 roku), Marek Bukowski, który poświęcił się reżyserii. Nagrodzona w tym samym roku Dorota Segda udowodniła w ciągu ostatnich 10 lat (m.in. "Faustyna", "Tato", "Show"), że w pełni zasłużyła na prestiżowy laur.

Czy zatem fakt, że nie wszyscy osiągnęli spektakularny sukces wskazuje na to, że wybory jurorów bywały chybione? Niekoniecznie. W przeciwieństwie do wszelkich innych artystycznych fachów, aktor do stworzenia dzieła-kreacji potrzebuje "akuszerki": reżysera. Co i gdzie, a czasami także - jak zagra nie do końca pozostaje w gestii samego aktora.

"Miarą wielkości sztuki aktorskiej jest jej nieprzemijalność" - mówi Wiesława Czapińska. Takie było aktorstwo Cybulskiego. I tacy powinni być jego następcy.

Iwona Cegiełkówna
Tekst w wersji drukowanej w miesięczniku KINO nr 10/2005
Do góry